Cecille – prawdopodobnie ku własnemu zaskoczeniu – była z nim bardzo szczęśliwa. Dużo bardziej, niż mogłaby się spodziewać po monogamicznej relacji z człowiekiem, za którego nawet zgodziła się wyjść. Gdy o tym myślała zastanawiała się, jakiego eliksiru na niej użył, że dała się tak okręcić wokół jego palca. Bo chociaż to on chodził jak w zegarku i był na każde jej zawołanie, w środku dobrze wiedziała, że to ona była tą śliwką, co wpadła w kompot. Dobrze wiedziała, że gdyby tylko chciała mogłaby dalej podrywać bogatych panów, brać od nich pieniądze i może nawet za któregoś z nich wyjść, jeżeli znudziłoby ją ciągłe szukanie sobie źródła dochodów. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że to on skradł jej serce i że nie potrafiła wyobrazić sobie życia z nikim innym. Bycie małżeństwem samo w sobie było jednak trochę przerażające i wiedziała, że musiała się do tej myśli przyzwyczaić. Dużo straszniejsze jednak było to, że lada chwila na świecie miało pojawić się jeszcze jedno stworzenie – dosyć, że z jednej osoby nagle stała się częścią pary to na dodatek ta para za niecałe dwa miesiące miała przerodzić się w trójkę. Na samą myśl zadrżała, powstrzymując chęć rzucenia się do oceanu.
— Obawiam się, że nie doceniasz poziomu przerażenia, jaki jest w stanie się we mnie wytworzyć. — Dodała żartobliwie, chociaż w rzeczywistości nie był to tak naprawdę żart.
— Wypomnę ci tą beczkę, jak będziesz czegoś ode mnie chciał, staruszku. — Dodała, trochę obrażona, ale mimo wszystko nie na tyle, by miał za to oberwać. A może to dlatego, że z tym brzuchem wcale nie tak łatwo było jej się obracać, szczególnie jeżeli przytulał ją do siebie bokiem? Dziecko kopnęło jeszcze kilka razy, na co ona odpowiedziała tylko zmęczonym westchnięciem. Miała nadzieję, że chociaż da jej na spokojne przeżyć uroczystość ślubną, chociaż miała wrażenie, że bobas dawał o sobie znać zawsze, kiedy się stresowała. W takim wypadku nie miała szans na ślub bez interwencji małego tancerza.
Ślub | Cecille & Inigo
