To był chyba pierwszy raz w całej historii świata, kiedy ktoś cieszył się z braku czasu Lesliego McBride'a. Święto jakieś. Nic dziwnego, że sam zainteresowany był rozwojem sytuacji szczerze zdumiony. Co więcej, nie było to zdziwienie negatywne, co zresztą łatwo można było wyczytać z uśmiechniętej, wciąż zarumienionej lekko buźki belfra.
- Przynajmniej raz mój brak czasu na coś się przydał. - odparł pogodnie, żartobliwym tonem. Musiał przyznać, że całkiem przyjemnie było znów rozmawiać z Vincentem. Poza nim nie miał zbyt wielu dobrych kolegów... Nie tak dobrych, w każdym razie.
- O, tak! Gumochłony są przezabawne! - uśmiech malujący się na jego twarzy momentalnie się poszerzył, kiedy Royce wspomniał o grach, które nabył.
- Graliśmy w to w szkole kilka razy.
- Przynajmniej raz mój brak czasu na coś się przydał. - odparł pogodnie, żartobliwym tonem. Musiał przyznać, że całkiem przyjemnie było znów rozmawiać z Vincentem. Poza nim nie miał zbyt wielu dobrych kolegów... Nie tak dobrych, w każdym razie.
- O, tak! Gumochłony są przezabawne! - uśmiech malujący się na jego twarzy momentalnie się poszerzył, kiedy Royce wspomniał o grach, które nabył.
- Graliśmy w to w szkole kilka razy.
Walentynki 1939